czwartek, 2 czerwca 2016

Mój pierwszy film :)

To moja najdłuższa nieobecność , była ona spowodowana chęcią poznania czegoś nowego, czegoś co mnie intryguje od dłuższego czasu. Oto efekty :)

"Sen na Jawie" - LINK

PS. Dziękuję aktorom za to, że zgodzili się mi pomóc :)



czwartek, 24 grudnia 2015

Hejka!

Wszystkiego dobrego z okazji świąt Bożego Narodzenia! Oby każde świata były wyjątkowe i niepowtarzalne, aby wszystkie Wasze marzenia się spełniły, by były spędzone w gronie najbliższych Waszym sercom osób, żeby święta trwały cały czas, mnóstwa osób wokół, które życzą Wam jak najlepiej oraz by każdy dzień czynił Was i mnie lepszym człowiekiem, niż dzień wcześniej.
Dużo zdrowia i wszechobecnej miłości! :*

Opowiadaniak :)

https://m.youtube.com/watch?v=bmj7KlIut1w

wtorek, 22 grudnia 2015

"Tak nieskończenie mocno..."- ROZDZIAŁ IV





Część II

Ruszyliśmy w stronę podjazdu.
- Madame!- Alek otworzył przede mną drzwi, niczym szofer w moich ukochanych, czarno-białych filmach.
- Cóż za szarmancka postawa- uśmiechnęłam się kokieteryjnie.
 Droga do centrum miasta zajęła nam dziesięć minut.
- Oto niespodzianka!- Wskazał ręką budynek przed nami.
- Ale to jedna z droższych restauracji w tej okolicy...
- Słusznie! To prezent od twoich dziadków za świetnie zdany egzamin do szkoły muzycznej.
 Wszystkie dania były warte swych cen. Atmosfera była cudowna. Dużo rozmawialiśmy i się śmieliśmy.
 Potem poszliśmy na spacer wzdłuż starej ulicy, która wyglądała przeciętnie za dnia, zaś o zmroku zostawała pięknie oświetlona.
- Uwielbiam niebo podczas pełni. Gwiazdy magicznie wtedy lśnią, a księżyc jest jakby bliżej ziemi- powiedział.
- Jak myślisz, czy gwiazdy to coś więcej, niż tylko "gwiazdy"?
- Nie wiem, nigdy nie mogę mieć pewności, że wszystko co istnieje jest tym, za co mają to inni. A ty co o tym sądzisz? 
- Chcę wierzyć, iż stają się nimi ludzie, którzy zostali połączeni miłością tu, na ziemi. Lecz ich uczuciu towarzyszył pech i nie mogli być razem, bo na swej drodze napotkali śmierć. Teraz dają blask, oświecając innych swą pełnią szczęścia.
- Z nami tak nie będzie . Choćby nie wiem co się działo, nas to nigdy spotka.
- Niemiej nadzieji na nieskończoność. Wszystko kiedyś zniknie...
- Wszystko, prócz miłości, wiarą i nadzieją.
- Co dla ciebie oznacza  "miłość"?
- Pytasz na serio?- był bardzo zaskoczony.
- Ze śmiertelną powagą. Tylu ludzi nadużywa tego słowa. Chcę po prostu wiedzieć jaką ma dla ciebie wagę.
- Hmm... . To wtedy, kiedy gubisz cały świat, a ta druga osoba podaje ci go jak na dłoni. Kiedy ona jest dla ciebie powietrzem, a ty bez niej się dusisz. Kiedy cieszysz się, że ją widzisz. Kiedy tęsknisz za nią tak mocno, że wszystko w wokół traci blask. Kiedy czujesz się szczęśliwy widząc uśmiech na jej twarzy. Kiedy jesteś przygnębiony, gdy ona jest smutna. I najważniejsze..., kiedy myślisz, że w twojej przyszłości jej nie będzie, zaczynasz odczuwać okropny ból i uświadamiasz sobie, że to kwintesencja twego życia, największa wartość i jedyny jego sens.
- Alek- powiedziałam nieśmiało.
- Tak?
- Kocham cię!
 Zamarł na chwilę w bezruchu.
- Ja ciebie też - dał mi całusa w czoło.


Ciąg dalszy nastąpi!!

WSZELKIE PRAWA ZASTRZEŻONE!!

piątek, 30 października 2015

"Tak nieskończenie mocno..." Rozdział IV

Hejka :)
Dziś w szkole przebieraliśmy się za różne straszydła, lub anioły. Ja postanowiłam wcielić się w Pippi Langstrump z piegami, rumianymi policzkami, rudymi, sterczącymi warkoczami, pluszową małpką i oczywiście dwoma różnymi pończochami. :D Rano wychodząc z domu nie spodziewałam się, że moja fryzura będzie wzbudzać takie zainteresowanie. Idąc do szkoły jedni byli zszokowani, patrząc się na mnie wielkimi oczami, inni śmiali się do rozpuku, części się to podobało, a jedna pani się nawet przeżegnała jak mnie zobaczyła. Nie jest dla mnie ważne, to co sobie o mnie ktoś pomyślał. Jeśli choć jednej smutnej osobie udało mi się dzisiaj poprawić humor swoim wyglądem to się z  tego naprawdę, szczerze cieszę. Biorąc pod uwagę to, że dzisiejsza sytuacja bardzo mnie rozbawiła i przez całą drogę do szkoły nie przestawałam się śmiać, sądzę, iż powinno się wprowadzić "Dzień Przebierania Się Za Postaci z Książek", ponieważ to naprawdę bardzo pozytywnie nastraja człowieka  ;) .
 Ten rozdział podzieliłam na dwie części, by Was za bardzo nie zmęczyć obszernością tekstu.



"Niespodzianka"- część 1

  Prawie wyszłam z Alkiem ze szpitala, kiedy zauważyłam, że biegnie za nami babcia. Chciała dać mi klucze do domu, abym mogła się przebrać w "jakieś eleganckie ciuchy".
  Gdy opuszczaliśmy budynek miałam głowę pełną myśli. Przez cały czas doskwierało mi wrażenie, iż wszystkie bliskie dla mnie osoby o czymś wiedzą, lecz mi nie jest dane poznanie prawdy. Prześladowało mnie także pytanie : "o co chodzi z tą niespodzianką i dokąd jedziemy?".
-  Czy ty na pewno wiesz co robisz?- Zapytałam ze strachem w oczach.
-  Patrz...- Wyciągnął z kieszeni prawo jazdy.
-  To, że je masz nie potwierdza twojej odpowiedzialności i dorosłości.- Zachichotałam.
- Ależ... , nie no... , poco od razu takie mocne słowa.- odpowiedział rozentuzjazmowany.- Mam dowód osobisty, chcesz zobaczyć?- Parsknęłam śmiechem.- Nie rechocz smarkaczu!- Zażartował.- I co? Wzbudziłem twój respekt jako osiemnastolatek?
- Taa i to bardzo. Ile panien wyrwałeś na ten papier?
- Na ten kwitek jeszcze żadnej, bo jedną już mam. Nawet omdlała, gdy mnie po raz pierwszy ujrzała. Ona przyćmiła mi cały świat.- Dałam mu buziaka w policzek.
- To ile masz już to prawko?
- Mam je dwa tygodnie. Spokojnie, możesz czuć się bezpiecznie... . -Otworzył mi drzwi od auta.- Chyba..
  Aleksy  podwiózł mnie pod dom, a potem pojechał do siebie.
  Wykąpałam się, starannie wyszczotkowałam zęby, uczesałam się w koka, potem wybrałam sukienkę- szczupła, czarną za kolano w iście czerwone róże. Miałam zająć się makijażem, kiedy zadzwonił dzwonek do drzwi.
- Byłam święcie przekonana, że mam jeszcze pół godziny.
- Pół godziny temu, tak.
- Czas szybko przemija.
- Rządzi się swoimi prawami, jest nieodłączną częścią naszego życia, ale sam o sobie stanowi.
- Nie należy do nas.
- Tak jak to wszystko co nas otacza. To my jesteśmy jego własnością. Zmieniając temat... , bardzo, bardzo ładnie wyglądasz.- Uśmiechnął się łagodnie.
- Dziękuję. Masz zamiar wejść, czy będziesz tak tu stał? Potrzebuję jeszcze 5 minut.
- O 19:45 musimy być na miejscu.- Spojrzał na zegarek, znajdujący się na lewym nadgarstku.- Ale sądzę, iż 5 minut nas nie zgubi.
  Usiadł na kanapie w pokoju gościnnym i zajął się przeglądaniem naszych rodzinnych zdjęć, gdy pobiegłam na górę, żeby skończyć robić się na bóstwo.
  Kiedy weszłam do salonu Alek był pochłonięty czytaniem... słownika wyrazów obcych, co mnie bardzo zdziwiło. W tym związku to ja czytałam książki i wszystkie mu recenzowałam, a on odpowiadał za gry komputerowe.
- Wow! czy mnie oczy nie mylą?
- Czy ja dobrze słyszę? Użyłaś słowa "WOW"?- Oboje wybuchliśmy śmiechem.- Chyba już na nas pora.- Zauważył.




Ciąg Dalszy Nastąpi!



WSZELKIE PRAWA ZASTRZEŻONE!!!!

sobota, 17 października 2015

"Tak nieskończenie mocno..."- Rozdział III

Hejka!
  To moja rekordowa nieobecność, za którą bardzo przepraszam. Była ona spowodowana problemami technicznymi oraz napływem obowiązków, związanych z nową szkołą.
  W końcu nadeszła jesień! :)  Każda pora roku jest piękna, ale ta szczególnie. Wszystko wokół zamiera, by móc zaistnieć na nowo. To też świetny czas aby tworzyć i  pod żadnym pozorem się nie ograniczać :)




*********************************************************************************


Noc spędziłam z babcią w szpitalu. Chciała mnie odwieźć do domu, żebym nie patrzyła na to wszystko. Przez cały czas bardzo upierałam się by zostać z nią i dziadziusiem, który odzyskał świadomość dopiero następnego dnia rano.
 Nagle wszedł do sali lekarz, w tym samym momencie babunia puściła dłoń swojego męża. Tę samą, którą trzymała przez całą noc. Przeszli razem do gabinetu lekarskiego.
 Dziadek spojrzał na mnie i powiedział:
- Trochę długo spałem- roześmiał się.
- Musisz szybko wracać do zdrowia, trzeba skończyć skręcać nowe meble do kuchni.
- Babcia ci na pewno ci pomoże... Zrobi to lepiej, niż ja.
  Zapadła cisza. Mój wzrok przykuły ogromne tablice z instrukcją jak prawidłowo udzielać pierwszej pomocy.  
- Nadziejko!- zaczął, by zwrócić moją uwagę.- Przepraszam Cię.
- Za co?
- Zepsułem jeden z piękniejszych dni w twoim życiu, przepraszam- głos zaczął mu się łamać.
- Dziadku, nie zepsułeś- powiedziałam z pogodnym wyrazem twarzy.- Najważniejsze, że niedługo sąd wyjdziesz i będziemy mogli w nieskończoność oglądać te wszystkie stare musicale.
- Kiedy przyjedzie Aleksy?  
- Powinien tu być za...,za...- Zerknęłam na zegarek, była 10:37.- Takie pół godzinki.
- Nie dał by rady przybyć tu szybciej?
- Niestety ma dyżur w biurze taty.
  W tym momencie weszła babcia. Była bardzo blada. Poprosiła mnie, żebym opuściła salę i zaszła do baru coś zjeść. Usiadłam na chwilę na krześle. Widziałam przez szklane drzwi jak babunia płacze, ściskając przy tym rękę swego męża. Zapewne jak zawsze przejdą przez wszystko razem.
   Mam nadzieję, że ja i Alek będziemy ze wszystkich opresji, kłopotów oraz innych przeciwieństw losu wychodzić wspólnie i pomimo wszystko bezgranicznie się wspierać. Pragnę być dla niego wszystkim, tak jak on jest dla mnie całym życiem. Moja miłość jest jak ryba w wodzie, gdyby go kiedyś zabrakło umierałabym w ciszy, a co gorsza w ogromnych katuszach. Mam nadzieję, że będzie mi dane odejść pierwszej. Nie chcę  spędzić ani jednego dnia bez niego.
   Poczułam dotyk na ręce. To był Aleksy. Nie kryłam radości na jego widok. Położyłam głowę na jego ramieniu, a on nie przestawał trzymać mojej dłoni. Siedzieliśmy tak w ciszy, aż do momentu gdy przez szklane drzwi wyszła do nas babcia. Powiedziała Alkowi, że się bardzo cieszy na jego widok, co było do niej bardzo nie podobne. Wspomniała także, iż dziadek chce z nim wymienić kilka zdań.
   Zeszłam z babcią do baru w absolutnej ciszy, gdy nagle wydobyła z siebie dźwięk:
- Nadziejko...- Nabrała dużą ilość powietrza.- Dziadek... nie będzie długo tu przebywać.
- To chyba dobrze- odetchnęłam z ulgą.- Czemu się babciu nie cieszysz?
- Nie..., nie...- sprawiała wrażenie bardzo zamyślonej.- Nawet nie wiesz...
  W tej chwili rozmowa się ucięła, gdyż dostałyśmy zamówioną kilka minut wcześniej drożdżówkę z brzoskwiniami.
- Smacznego!- usłyszałam głos Alka, wydobywający się za moich pleców.
- Dziękujemy.- Odpowiedziałam z uśmiechem.
- Nadka, chyba musimy gdzieś jechać...
- Tak, musicie!- Potwierdziła babcia, wyciągając z kieszeni kluczyki od samochodu.- Jedźcie szybko, ale powoli. Tak, żebyście zdążyli i nikomu nic się nie stało.
- A co z dziadkiem?- Zapytałam bardzo zdziwiona jej postawą.
- To właśnie on za tym stoi.- Rzucił Aleksy.
- W takim razie... , no dobrze.- Radość zaczęła malować mi się na twarzy.



Ciąg dalszy nastąpi!


WSZELKIE PRAWA ZASTRZEŻONE!!!

czwartek, 6 sierpnia 2015


Hejka! :)
 Postanowiłam wejść na "Bloggera", by sprawdzić ile wyświetleń ma mój blog i nie mogłam uwierzyć w to co widzę. Trzy razy odświeżałam stronę, zanim dotarło do mnie, że ta liczba nie jest wynikiem  pomyłki.    

 520!!! Nie wiem ile razy, kto odwiedzał w ciągu trzech miesięcy "opowiadaniaka". Nawet jeśli 10-15 osób przyczyniło się do tego wyniku to i tak jestem BARDZO WDZIĘCZNA! 
 DZIĘKUJĘ stałym bywalcom, że pomimo wszelakich "byków" (poczynając od błędów stylistycznych, kończąc na interpunkcyjnych), nie systematycznemu wstawianiu postów i tak o mnie pamiętaliście.
 A czytelnikom, którzy dopiero zaczynają przygodę w moim świecie DZIĘKUJĘ, że dali mi szansę oraz zwrócili na mnie uwagę.
  Bardzo się cieszę z takiej liczby wyświetleń. Brak mi słów na opisanie tylu pozytywnych emocji, które teraz mi towarzyszą. Więc... PO TYSIĄCKROĆ, JESZCZE RAZ- DZIĘKUJĘ WSZYSTKIM!!! ;) 
 Gdyby nie Wy, ten blog nie miałby sensu.

                                                                                                                                    Pozdrawiam!
                                                                                                            Przeszczęśliwy  Opowiadaniak :D

poniedziałek, 3 sierpnia 2015

"Tak nieskończenie mocno..."- Rozdział II

"Przesłuchanie do szkoły muzycznej"

Za trzy dni miały odbyć się przesłuchania do szkoły muzycznej. Bardzo mi zależało. To szczyt moich dziecięcych marzeń. Cały czas, od rana do wieczora ćwiczyłam grę na skrzypcach, z którymi miałam doczynienia od najmłodszych lat.
Z Alkiem nie widziałam się od tygodnia. Nie chciałam, żeby tak wyszło. Ale ta szkoła... i moje marzenia... . To cel, który pragnęłam osiągnąć. Wiedział ile to dla mnie znaczy. Nawet sam zaproponował takie rozwiązanie, mieliśmy się nie spotykać, aż do przesłuchań. Jakie to nieocenione szczęście, że istnieją telefony. Przez cały czas rozłąki pisaliśmy do siebie SMS-y. Mogłam wyciągać komórkę tylko wtedy gdy psorka nie widziała lub kiedy wychodziła z sali.
Pani, od której pobieram lekcje jest bardzo konserwatywna i konsekwentna, dla niej zasady rosną do miana świętości. Czasami opowiada mi o swojej młodości. Jest mi jej naprawdę szkoda. Ma 57 lat na karku, mąż zostawił ją 22 lata temu, po 17-stu latach małżeństwa. Teraz nie ma nikogo, została sama..., jak przysłowiowy "palec".
Nie chciałabym zmagać się z takim brzemieniem. Mam nadzieję, że nasza miłość będzie góry przenosić, przetrwa mimo wszystko i ja z Alkieksem będziemy już zawsze razem.
No i w końcu nastąpił upragniony 27 sierpnia. To, co czułam tego dnia jest ciężkie do określenia. Radość- " zobaczę Alka", strach- "co ja zrobię jak mnie nie przyjmą?", złość - "moja czarna, ołówkowa sukienka za kolano ma popsuty zamek" (na szczęście babcia uratowała sytuację, a na dodatek pięknie mnie uczesała, w warkocza dobieranego), smutek- "moi rodzice i siostrzyczka nie zobaczą jednego z najważniejszych dni w moim życiu".
Czas bardzo się dłużył, od godziny 10:45 dzieliła mnie wieczność. Gdy nastała kolej mojego występu... zamarłam. Zapomniałam wszystkiego, czego się do tej pory nauczyłam.
Weszłam na scenę, spojrzałam na profesorskie jury. I to był mój błąd! Stałam przez kilka minut jak wryta, nie mogąc uspokoić oddechu i łomotu serca. Aż do chwili, w której zobaczyłam siedzącego w drugim rzędzie Alka. W tym momencie wszystko wróciło do normy, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki.
Przez cały czas trwania "show" wpatrywałam się w mojego ukochanego. Dzięki czemu wszystko było tak, jak sobie wyobrażałam. Dostałam się! Nawet zapomniałam o tym fatalnym początku. Ale podobno porażki kształtują ludzi, więc zapewne mi się to przyda.
Schodząc ze sceny potknęłam się. Spadłam z trzeciego schodka, na sam dół. Jakiż to wstyd! Nie zdążyłam się podnieść, a już nade mną stali profesorowie z mojej nowej szkoły. Chwilkę potem przybiegli dziadkowie z Alkiem, jak tylko udało im się przedrzeć przez tłum zgromadzonych tam ludzi. Gdy wszyscy zgromadzeni dookoła mnie pomogli mi wstać. Zauważyłam, że na lewej stopie brakuje mi buta. Okazało się, iż ześliznął mi się z nogi w momencie upadku. Gdy tylko zobaczyłam kto go trzyma w ręku... Miałam nadzieję, że to są jakieś żarty. Ofiarą mojego pantofelka została pani dyrektor. Na czole miała odciśniętą podeszwę. Podeszłam do niej i bardzo długo ją przepraszałam, aż do momentu, w którym puściły jej nerwy. Też bym się zdenerwowała, gdybym chciała coś powiedzieć, a ktoś by mi bez przerwy wchodził w słowo. W końcu nie wytrzymała i wykrzyczała z uśmiechem, że nie jest na mnie zła, wręcz przeciwnie- bardzo rozbawiona i że posiadam ogromny talent, którego nie mogę zaprzepaścić.
Muszę przyznać, że polubiłam panią Jasnowolską. Za tę jej wyrozumiałość. Ale najlepiej zapomniałabym o tej chwili. Oczy wszystkich na sali były zwrócone w moim kierunku. Czułam się niezręcznie.
Wracając do tematu... Powtórzę- DOSTAŁAM SIĘ ! Przyjeli mnie! To szczęście, które mi towarzyszyło i duma bliskich jest bez cenne. Mam nadzieję, że moi rodzice cieszyli się razem ze mną.
Dziadkowie chcieli mi zrobić niespodziankę i wynajęli jedną z sal w "Barzona 1 przez 2", byłam zachwycona. Szok i euforia mieszały się we mnie, w skutek czego piszczałam ze szczęścia i nie byłam zdolna wydać z siebie żadnego innego dźwięku. Jedno pytanie zaprzątało mi głowę- "kiedy to zrobili?". Niebieskie ściany były pięknie przyozdobione transparentami, na których widniały napisy: "GRATULACJE!" i " WIEDZIELIŚMY, ŻE CI SIĘ UDA". Było to bardzo wzruszające.
Najpiękniejsze było to, iż mogłam uczcić mój sukces z bliskimi mi osobami: babcią, dziadkiem, Alkiem, Helą, Mariką, Luckiem, Czarkiem i Zenkiem.
Był nawet tort, w kształcie skrzypiec. O moim ulubionym smaku- toffi.
Przyjęcie było bardzo fajne, panowała przyjacielska atmosfera. Chłopcy zagrali kilka piosenek co było bardzo miłe z ich strony.
W pewnym momencie dziadek upadł na podłogę . Ja..., ja... byłam w szoku. Ogarnął mnie ogromny strach o dziadziusia. Nie mogłam złapać tchu.
Babcia od razu do niego pobiegła. Leżał nieprzytomny. Położyła jego głowę na swoich kolanach. Płakała i coś do niego szeptała.
Tata Lucjana wezwał pogotowie, w tym samym momencie podbiegł do mnie Alek. Objął mnie i zasłonił ten tragiczny widok. Karetka jechała podobno kilka minut, dla mnie i dla babci trwało to o wiele dłużej. Gdy dotarli na miejsce zapytali się, czy dziadek na coś chorował, typowa procedura. Babcia zaczeła coś szeptać. Mina ratowników niebyła już obojętna, tylko pełna współczucia.


CDN.

WSZELKIE PRAWA ZASTRZEŻONE!!

sobota, 4 lipca 2015

" Dlaczego Teraz? "

Hejka :)
Trochę mnie tu niebyło. Można powiedzieć, że ostatnio trochę się działo. Ale tak, czy siak przepraszam za to, że tak długo nie wstawiałam nowych postów.



- Nic mi nie jest. Jesteś cały?- pytam przerażona.- Czemu mnie nie zauważasz?
* * *
- Na pewno będzie fajnie. Czemu nie chcesz jechać?
- Diana, proszę nie męcz. Nie lubię wyjazdów klasowych. Znów będę musiał dzielić pokój z osobą, która dłubie w nosie. Albo gorzej, z kolesiem, który trzyma buty na parapecie, przy otwartym oknie. Uwierz mi, to nie jest fajne.
* * *
- Odezwij się! Spójrz na mnie!- krzyczę przerażona.- Wszystko w porządku?
* * *
- Puk! Puk!- stukam pięścią w drzwi.- Jednak jedziesz- powiedziałam z radością.
- Skąd tak szybko się dowiedziałaś?
- Tyle lat mieszkamy naprzeciwko siebie. Jeszcze się nie nauczyłeś, że dobre wieści szybko się rozchodzą?
- No tak!- na jego twarzy pojawia się uśmiech.
- A tak na poważnie..., masz walizkę na łóżku i pełno ubrań dokoła, a jutro wyjeżdżamy.
* * *
Rozlega się dźwięk telefonu Krystiana.
Masz wiadomość od: Diana
Może pójdziemy w sobotę na festyn?. Na pewno będzie fajna zabawa! Tym razem nie zwymiotuję na ciebie, obiecuję  ;)  .
* * *
- Nie żartuj! Bierzesz tę bluzę?- powiedziałam rozbawiona.
- Czemu nie? Nie śmiej się, pytam poważnie!- próbował za wszelką cenę nie odwzajemnić uśmiechu.
- Yyń!- chciałam wydać taki dźwięk jak w teleturniejach, gdy ktoś udzieli złej odpowiedzi.- Powinieneś powiedzieć, że ją zostawisz.
- Dlaczego?- pyta mocno zdziwiony.
- Ponieważ niecały tydzień temu puściłam na nią pawia i do tej pory jest po nim ślad, pomimo prania.
- Właśnie dla tego ją biorę, to była pamiętna chwila... . Wypad do aquaparku, zapach marcepanu...- zaciągnął nosem.
- Nie przypominaj mi- przerwałam.- MARCEPAN!- Wzdrygnęłam się na to słowo.
- A było tak pięknie..., trzy godziny jazdy autobusem, bez klimy i pół dnia stania w kolejce, na słońcu  jak w łeb strzelił...
- Ale miałeś wtedy  atrakcję!- powiedziałam zawstydzona.
- I do tej pory mam...- wtrącił z optymizmem w głosie.- To było lepsze niż myśl o tych wszystkich zjeżdżalniach i basenach.
- Zwłaszcza wtedy, kiedy chciałam uchronić się przed zwróceniem śniadania w miejscu publicznym i wtuliłam nos w bluzę, którą miałeś na sobie.
- Uprzedzałem cię, że mam otwarte marcepanki w kieszeni.
- Taaa..., po fakcie- wtrąciłam z zamarzonym wyrazem twarzy.
* * *
- No tak! Telefon! Już ciebie szukam w kontaktach!
- Czemu szukasz mojego numeru? Przecież jestem za tobą! Krystian, proszę przestań się wygłupiać! Ta sytuacja zaczyna być coraz bardziej irytująca.
- Hej, śpiochu!
- Krystian?! Co ty tu robisz?
- Twoja mama mnie wpuściła. Nie mogłem ciebie znaleźć w parku, pod szkołą, gdzie się umawialiśmy. A ona nie była w stanie obudzić. Tym oto sposobem rozwiązaliśmy dwa problemy na raz.
- Ty i ten twój uśmiech..., bezcenne!
- Diana...
- Co?
- Zobacz, która godzina. O 8:00 jest wyjazd, na dojście pod szkołę mamy tylko 11 minut. Ups! Teraz 10- wyszczerzył zęby.
- Na szczęście szkoła jest cztery domy stąd.
Wstałam z łóżka, wzięłam ubrania i kosmetyczkę z szuflady komody.
* * *
- Czemu kuśtykasz? Krystian! Twoja kostka..., ona krwawi!- mówię z przerażeniem.- Odłóż ten telefon. Słyszysz? Stój, trzeba opatrzyć twoją stopę!
* * *
- Mamy 3 minuty na dojście. Czemu nie obudziłeś mnie wcześniej?
- Bo czekałem na ciebie w parku przez pół godziny.
- Ach tak, więc powiedz mi jeszcze, że to moja wina- roześmialiśmy się oboje.
- Dobra... . Z kim siedzisz w autobusie?
- Do ostatniej chwili nie wiedziałam czy jedziesz, więc umówiłam się już z Anitą.
- To...- zamilkł na chwilę.- To dobrze, bo ja zgadałem się już z...- zastanowił się.- Tomkiem. Tak właśnie z nim! Mamy zamiar siedzieć po środku autokaru.
- Mamy w planach usiąść obok ciebie, by najmniej na to wychodzi.
* * *
Słyszę swój telefon. Dźwięk dochodzi z rowu. Nie możliwe, żeby mi wypadł, przecież etui było przyczepione do szlufki od spodenek.
- O mój Boże!- krzyczy Krystian.
Nic z tego nie pojmuję. Nie wierzę w to co się dzieje!
- Diana! Diana- głos mu słabnie.
Widzę siebie, ale przecież nic mi nie jest. Stoję, tu. Cała i zdrowa. To dlaczego leżę na skraju drogi z pokaleczonym ciałem i przygnieciona sporym kawałkiem metalu? Jedynie nie naruszona została prawa dłoń. Z nadgarstka zwisała mi swobodnie bransoletka z zawieszką. Dostałam ją od Krystiana  rok temu, na 16-te urodziny i od tamtej pory się z nią nie rozstawałam.
- Ha...- jąka się.- Halo! Był wypadek ..., w autobus z dużą prędkością uderzyła ciężarówka...
Więcej nie usłyszałam, rozmowa trwała krótko. Rozglądam się dookoła. Dlaczego inni musieli mieć więcej szczęścia niż ja? Prawie nic im się nie stało. Są tylko lekko zadrapani, ewentualnie trochę poturbowani i połamani.
- Trzymaj się!- mój przyjaciel zaczyna płakać.- Diana! Nic ci nie będzie... Nic, słyszysz?- głos mu cichnie.-  Miałem powiedzieć ci to dziś, wieczorem, mieliśmy dojechać na miejsce. Zauważyłem wczoraj, że jak się panowałem... Ty wtedy przyszłaś... i włożyłaś pomiędzy moje ubrania, w walizce list- szlocha coraz bardziej, ściska przy tym moją dłoń.- Zgadzam się z każdym twoim słowem. Też cię...
- Błagam, nie kończ- wtrącam szybko.
- Po prostu..., kocham cię.
- Miałeś tego nie mówić! Czemu muszę odejść już teraz? To nie fair!- Zanoszę się od płaczu.- Kocham cię! Dziękuję ci, za każdy uśmiech, każde  słowo, każdy dzień i każde wspomnienie. Nie mów, że mnie kochasz, bo nie zechcę odejść. Wiem, że mnie nie słyszysz... . Ale proszę..., niech twoja miłość do mnie  ciebie nie blokuje. Proszę..., żyj dalej... . Tak jakby mnie tu nigdy nie było.- wypowiedzenie tych słów bardzo mnie boli.- Bądź szczęśliwy!- wysyłam buziaka w stronę Krystiana, odchodząc powoli w stronę światła.- Muszę już iść. Do zobaczenia!


WSZELKIE PRAWA ZASTRZEŻONE!!

sobota, 13 czerwca 2015

"Prawdziwa Miłość"

Gdy zakładałam bloga myślałam, że będzie go czytać ok. 30-40 osób, nie więcej. Postanowiłam też, że jeśli liczba wyświetleń przekroczy 300 to wstawię opowiadanie, od którego wszystko się zaczęło. "Prawdziwa Miłość" to opowieść, za którą zostałam wyróżniona   w między narodowym konkursie im. Marii Danielewicz Zielińskiej- "słowo i tożsamość" :) 



Zdarzenie, o którym chcę Wam opowiedzieć miało,  miejsce nie tak  dawno. Może słyszeliście pewne plotki dotyczące tej historii? Na pewno nie przekazały one tego,  co się tak naprawdę stało. Jestem pewna, że zastanawiacie się : "Co ona tam może wiedzieć?! " albo  "Kolejna mądra do kompletu. Na stówę nie zdradzi, żadnego niesłychanego sekretu. Czy czegoś, czego nikt inny by mi wcześniej nie powiedział". To, co teraz powiem, może mnie postawić w niekorzystnym świetle..., nikt nie wie  na temat tej historii  tyle co ja.Wszystko ma swój początek. Ta opowieść zaczyna się bardzo przeciętnie. Było to może 2-3 lata temu w wakacje. Trzy dni po rozpoczęciu nowego turnusu, w ośrodku odbywało się przyjęcie  z okazji rozpoczęcia urlopów przez bogatych i wpływowych ludzi. Do 18-tego roku życia w  kawiarni, na parterze. Dla "dojrzałych" w jadalni, na pierwszym piętrze. Nadia była bardzo nieśmiała, ciężko aklimatyzowała się w nowych miejscach. Najchętniej tego wieczora nie wychodziłaby z apartamentu, ale została zmuszona do pojawienia się na dyskotece. Jej mama potrafiła być bardzo przekonująca, z zawodu była nauczycielką historii. Posiadała pedagogiczne podejście. Wystarczyło, że zabrała telefon, ładowarkę od laptopa lub dżojstiki od konsoli, a jej dzieci "sfruwały" na ziemię.
Na imprezie odbył się konkurs karaoke, w którym wystartowała. Śpiewała doprawdy pięknie. Niestety, aż do momentu, kiedy kabel ciągnący się od mikrofonu zaplątał się w srebrną kokardę u jej sandałów. Spadła ze sceny niczym przysłowiowa "kłoda", od zetknięcia twarzy z podłogą uratował ją wysoki, przystojny, błękitnooki brunet.
-  Dziękuję. - wydukała przerażona.
- Czy to nie ty  dzisiaj rano upadłaś, idąc niedaleko Wielkiej Krokwi?
- Prawda!- dziewczyna oblewa się rumieńcem. - Zachciało mi się... wąchać  oscypki w bardzo oryginalny sposób. 
- Ciekawa metoda na zapoznawanie się ze swądem górskich serów  - znów się roześmiał. -  Nie przedstawiłem się, przepraszam... . Mam na imię Artur, znajomi mówią na mnie Arti.
- Nadzieja, mówią na mnie Nadia albo Nadka. Tata opowiadał, jak to kiedyś jakiś gość wykiwał jego ojca. A tak dokładnie to pozbawił go fabryki - ciągnęła. - Na szczęście dziadek pozbierał się  po tej stracie i otworzył następne dwie i o wiele nowocześniejsze. Żeby już nie ciągnąć..., mój tatko jest pełen nadziei. Ściślej: gdy się rodziłam,  firma wrogów mojej rodziny miała wtedy trudniejszy okres. Przez co tata nie mógł się zbytnio skoncentrować i zamiast Nadia, w akcie urodzenia podał Nadzieja. Błąd wyszedł dopiero przy moim wypisie ze szpitala.
- Ha ha ha, ciekawa historia. Mamy trochę wspólnego, moja rodzina też nie przepada za takimi jednymi. Niech się chwilę zastanowię..., hmm... . Nie mogę sobie przypomnieć ich nazwiska, ale ich firma nosi   nazwę  "Ciągacze". Produkują opony do ciągników.
-  Masz na nazwisko Bimik?
-  Skąd wiesz? - dopytuje Artur. - Chwila, to twój przodek założył "Ciągacze"?! Jesteś z rodziny Fiklów?!
Mimo braku sympatii obu rodów pod koniec wakacji byli już parą. Dzieliły ich dwa osiedla, dzięki czemu mogli się często spotykać. Jednak szczęście nie było wieczne, zostali przyłapani razem w muzeum. Zobaczył ich ojciec Artura, który wywołał wielką awanturę w domu Nadki. Oboje dostali szlaban na wychodzenie z domu, zabrano im telefony komórkowe i laptopy.
Artur, zawsze ułożony, spokojny, nigdy nie zrobiłby niczego wbrew słowom rodziców. Bardzo zaskoczył  Nadzieję, pojawiając się pod jej oknem, dzień w dzień, punktualnie o 21:47 .  Czwartego dnia nocnych schadzek obecność młodego Bimika wyszła na jaw. Wszystko przez psa, którym mieli się opiekować państwo Filkowie. Mały owczarek niemiecki zaczął głośno szczekać. Nie skończyło się to aż tak strasznie. Jedni i drudzy rodzice zaostrzyli środki. U Nadii zamontowali system antywłamaniowy, przez co nie mogła sama otworzyć okna czy drzwi.  Po tygodniu niewidywania się z ukochanym, rygor ograniczył się tylko do czujników zamontowanych na oknach. Mogła też wychodzić z domu. Pod jednym warunkiem- że zabierze telefon. Dziewczyna okazała się być na tyle zdesperowana, że po sześciu tygodniach od incydentu w muzeum, wzięła hulajnogę starszej siostry.  Jechała tak szybko, że jej postać było doprawdy ciężko zauważyć. Maksymalnie osiągała prędkość 16 km/h, zjeżdżając z górki. Na ostatniej prostej, usłyszała klakson samochodu.
- Dziecko!- głos dobiega z auta, przez otwartą szybę- Pojmij ty w końcu, N I E  spotkasz się z nim.
-  Skąd wiedziałaś mamo, gdzie mnie szukać? Przecież mówiłam, że idę do parku.
- Nadzieja! Park jest w drugą stronę.
- Ale czemu za mną pojechałaś?! Przecież wzięłam ten głupi telefon.
- No właśnie, wzięłaś go..., mam aplikacje na tablecie, która pozwala nam cię śledzić. - Na te słowa Nadka straciła równowagę i wpadła do rowu. - Wróć teraz ze mną do domu, nie powiem mu nic o tym zdarzeniu. Sama uważam, że metody inwigilacji twojego ojca są okrutne.
Pani Filek pomogła podnieść się córce, wsiadły do pojazdu i wróciły do domu. Następny tydzień dla Nadii był bardzo ciężki, zbliżały się urodziny Artura. Była w totalnej rozsypce emocjonalnej. Nie cieszyły jej już listy, które przemycała jej przyjaciółka. Najbardziej ten widok ściskał serce matki Nadziei.
Pod koniec tygodnia, w dzień osiemnastych urodzin Artiego, w domu Filków zaczął niemiłosiernie piszczeć alarm antywłamaniowy. Po otwarciu drzwi od pokoju wszyscy zamarli. Nikt nie chciałby widzieć czegoś takiego... . Na podłodze, niedaleko okna, leżała nieprzytomna Nadzieja. Jej piękne, kręcone,  ciemnobrązowe włosy były w tym momencie skropione krwią, wypływającą z rany w czole. Na parapecie było czerwone jezioro. Gdyby upadając nie uderzyła głową o okno, zapewne nikt tak szybko by nie zauważył, co się stało. W lewej ręce trzymała dwie koperty, jedną zaadresowaną do rodziców, a drugą do Artura. Z kieszeni wystawało puste, przeźroczyste pudełko po lekach pana Filka. Tych kilka minut oczekiwania na przyjazd karetki bardzo się dłużyło.
W szpitalu okazało się, że Nadzieja od urodzenia miała chore nerki. Po zażyciu lekarstw  prawa nie nadawała się już do niczego, a lewa przestawała pracować. Ciężko było znaleźć zgodnego dawcę, było to spowodowane grupą krwi 0RH-.
 Tego samego dnia siostra Nadki wsunęła pod drzwi państwa Bimików zaadresowaną do Artura kopertę. Nie spodziewała się, że chłopak tak szybko dowie się, w którym szpitalu leży jego miłość.
Nadzieja pozostawała w śpiączce. Okazało się, że leki wyrządziły wiele szkód w jej organizmie. Nikt z lekarzy nie był w  stanie zagwarantować, że przeżyje. 
- Nadka! - krzyknął Artur, otwierając drzwi od sali, w której leżała. - Proszę nie odchodź... - zalał się łzami. - Przeczytałem twój list i... to nie jest wyjście. Też chcę z tobą być! Ale nie w taki sposób... - złapał ją za dłoń. - Nie w taki... . Kocham Cię! Słyszysz?! Kocham! Nie pozwolę ci tak łatwo odejść! - głośno szlochał. - Zamierzam zostać dawcą nerki, też mam grupę krwi "0-". Jeśli się uda, to będziemy  na zawsze połączeni. Na zawsze...

Ta historia skończyła się dobrze. Dwa rody w jedno się zmieniły. W sercach obu rodzin zawitała wiosna, po arktycznej zimie. Do tej pory wszyscy żyją długo i szczęśliwie. Skąd o tym wiem? Odpowiedź jest prosta, to ja dostarczałam listy.    



Inspirowane "Romeo i Julia" William Shakespeare.



Wszelkie prawa zastrzeżone!     

niedziela, 31 maja 2015

"Tak nieskończenie mocno ..." -Rozdział I


                                 Pierwszy rockowy koncert

Byliśmy ze sobą już, a raczej tylko 2 tygodnie. Los się uśmiechnął do zespołu, w którym grał Alek. Mieli dać swój pierwszy koncert w barze, należącym do taty Lucjana- wokalisty. Nie sposób opisać słowami, jakie uczucia towarzyszyły członkom zespołu "LACZ" . Trochę głupia nazwa, ale przez cały czas zastanawiają się nad jej zmianą, co  im nawet... nie wychodzi. Wzięła się ona od pierwszych liter imion członków zespołu: Lucjana, Aleksego, Cezarego i Zenobiusza. Zdążyłam się nawet zaprzyjaźnić z dziewczyną frontmana- Helą. Byłyśmy odpowiedzialne za plakaty obwieszczające koncert. Może i te jej ciemne z turkusowymi końcówkami, postrzępione na fryzurę "emo" włosy, mroczny makijaż, zrobiony z pewną dozą umiaru, sześć kolczyków w jednym uchu, plus jedna atrapa tunelu sprawiają, iż wygląda na dość wyobcowaną i straszną osobę. Nauczyłam się dziś, że nie wszystko co wygląda przerażająco zaraz musi być złe.
Na dziesięć minut przed zrozpoczęciem  "show" chłopaków  musiałyśmy, że całe przygotowania pójdą na marne. Kłócili się jak trzyletnie dzieci.
Ten widok przypominał mi mnie i moją kochaną, młodszą siostrę. Szkoda, że jej tu nie ma, tak jak i rodziców. Ile można wylewać łez co dnia? Bardzo mi ich brakuje. W pewnyech sytuacjach zdarza mi się myśleć, jakby postąpili, co zrobili albo co by powiedzieli. Tego już się niestety nie dowiem.
Wracając do koncertu... jednak się odbył. Przecież tyle pracy i wysiłku w to włożyliśmy. Nasze chłopaki dali radę. Nauczyłam się nawet nowego słowa "CZADOWY". Muszę przyznać, iż to wydarzenie można takim nazwać. I pozostałoby takim do końca, gdyby nie banda nastolatków, która wpadła do "BAR-ZONY" wraz z trzecią piosenką. Zrobili straszną burdę. Wpadli z butelkami po piwie i zaczeli nimi miotać we wszystkie kierunki. Byłam jedyną ofiarą tego wieczoru. Oberwałam rykoszetem, jakaś skąpo ubrana dziewczyna rzuciła w znajdującą się tuż obok mnie ścianę. Szkło się rozprysło, wbijając się mi w prawy policzek, część podbródka i ust. Alek niezwłocznie wezwał pogotowie, które pojawiło się niedługo potem i pojechał za nami na motorze, aż do szpitala.
Miałam wrażenie, że moją babunię i dziadka bolało to wszystko bardziej niż mnie. Lekarz na ostrym dyżurze powiedział, że miałam ogromne szczęście zamykając oczy. Dzięki temu ciało obce - szkło, tylko drasnęło moją powiekę, nie uszkadzając przy tym delikatnej rogówki. Szkoda, że nie miałam takiego farta jeśli chodzi o twarz, z której krew zachlapała moją żółto-szarą sukienkę.
Gdy byłam na oczyszczaniu i szyciu ran moja babcia ochraniała Alka. Wypominała mu na jakie niebezpieczeństwo mnie naraził. Wychodząc z gabinetu usłyszałam część ich rozmowy:
- Ja nie wiem jakim trzeba być, by tak ułożonej dziewczynie namieszać w głowie?- babcia ciągnęła desperackim głosem.
- Kaziu! To nie jego wina. Skąd chłopak mógł widzieć- dziadek wypowiedział te słowa ze spokojem.
- Ale tylko ona nam została!- krzyknęła.- Tylko ona! Ania, Bona i Toleńka...- zawiesiła głos.- Odeszły, nie mogę stracić i jej...- w tym momencie babunia się rozpłakał.
- Przecież to nie jego wina- na te słowa uciekła do toalety.
- Jaaa...- wyjąkał zawstydzony Alek.-   Przepraszam.
- To nie twoja wina chłopcze. Nikt nie mógł wiedzieć co się wydarzy- po tym zdaniu zapadła niezręczna cisza.
W końcu zebrałam się na odwagę i wyszłam z zaułka.
Babcia jeszcze trochę płakała w toalecie. Wróciła z podpuchniętymi oczami, lecz upierała się, że to tylko jakiś pyłek wpadł jej do oka. Podeszła do Alka i go przeprosiła. A ja udawałam, że nie wiem o co chodzi, bo jak mawiał tata: "ciekawość to pierwszy stopień do piekła" i wolę się tego trzymać.
Korzystając z okazji zapytałam się dziadków czy mogę wrócić na imprezę, ich odpowiedź była pozytywna. Tylko Alek był przeciwny- twierdził, że potrzebuję odpoczynku. Bo dość się już nacierpiałam. W końcu po moich namowach się zgodził.
Nie minęła godzina  a już byliśmy w "BAR-ZONIE" . Akurat pod szyldem, obok głównych drzwi sali: Lucek z Helą, Czarek, Zenek i Monika. Byli przerażeni tym co się stało. Gdy mnie zobaczyli wpadli w euforię
Mówili mi jaka to jestem piękna. Dowiedziałam się, że do twarzy mi z tym opatrunkiem, może zacznę chodzić z takim na co dzień. Chcieli mnie dowartościować, bym nie czuła się niezręcznie, wyróżniając się wyglądem od zgromadzonych tam ludzi.
Uroda nie jest dla mnie ważna. Piękno przemija, a charakter pozostaje. Co po idealnym jabłku, gdy jego wnętrze jest zgniłe.
Mieli dobre chęci, co bardzo doceniam. Podziękowałam im za to i zapytałam, czy długo jeszcze zamierzają trząść się z zimna. Zamiast siedzieć na zewnątrz z ponurymi minami powinniśmy iść do środka i się bawić.
Na półtorej godziny przed końcem imprezy przenieśliśmy się z baru do jednego z pokoi gościnnych na piętrze, gdzie Aleksy zaczął grać na gitarze, a my śpiewaliśmy stare piosenki.
O 3:30 zeszliśmy na dół, by posprzątać przed otwarciem. Nie mieliśmy za dużo czasu, bo tylko dwie godziny. Na całe szczęście było nas siedmioro.
Mimo przeciwieństw losu, to było najlepsze wydarzenie "kulturowe" na jakim byłam i pierwsze w takim stylu. Zawsze jeździłam na koncerty muzyków klasycznych, których uwielbiała moja babcia, albo wystawne bankiety z pracy dziadka - jest bardzo poważanym prawnikiem.
Rany po szkle zagoiły się po niecałym miesiącu. Zostały mi tylko drobne, różowe blizny. Z resztą nie pierwsze i nie ostatnie. Traktuję je jako swoistą pamiątkę.


CIĄG DALSZY NASTĄPI

Wszelkie prawa zastrzeżone!